nie ma albertynyCZY ZAPOMINANIE BOLI?
Kiedyś nie spodziewałabym się, że dotrę do szóstego tomu „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. Tworzyłam oczywiście plany tej lektury – majaczyły gdzieś w wizji, w której miałam siwe włosy, bujany fotel i zdecydowanie za dużo czasu – ale zawsze wydawały mi się bardziej pobożnym życzeniem niż nadchodzącym faktem. Tymczasem, choć trochę mi to zajęło, odstawiam na półkę „Nie ma Albertyny” i… cierpię.

To sensualna i intymna okładka, jakby chwytająca ulotną chwilę, której jesteśmy świadkami wyłącznie jako podglądacze. Nagie kobiece ciało jednocześnie wydaje się i nie wydaje upozowane. Subtelna fałdka na brzuchu fotografowanej daje wrażenie efektu swobody i komfortu, odsuwających na nieco dalszy plan świadomość estetyki własnego ciała. Zamglona, rozmazana skryta twarz modelki nadaje z kolei całości pewnego romantyzmu. Czyżbyśmy mieli stać się wreszcie świadkami finału związku Marcela i Albertyny? – myślałam sobie biorąc ten tom do ręki.

nie ma albertynyOkazało się, że odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Wieloletnie gierki bohaterów, ich rozstania i powroty wieńczy odejście Albertyny. Czy to jednak odejście prawdziwe? A może kochanka wróci do Marcela, gdy tylko wymusi na nim wyimaginowaną deklarację lub prezent? Być może to kolejne podchody bohaterów? Jeszcze jedna przepychanka, popis umiejętności budowania intryg i knucia? Być może. Być może bohaterowie zeszliby się raz jeszcze, by prowadzić ten magnetyczny taniec o zmiennych biegunach, lecz… Albertyna umiera.

„Nie ma Albertyny” to zdecydowanie krótsza od poprzednich tomów historia. Licząca nieco tylko ponad 300 stron powieść charakteryzuje się również mniejszą dynamiką oraz zawężeniem liczby wątków. Z kolejnych stron bije melancholia. Wydaje się, że świat wyblakł, poszarzał, posmutniał. Bohater odcina się od niego i zamyka w kokonie własnych myśli, do którego dopuszcza tak naprawdę jedynie matkę. Jej cierpienie po stracie babki oraz ból Marcela po śmierci Albertyny zbliżają ich do siebie i jednocześnie oddalają. Proust z wyczuciem nakreśla obraz różnic w przeżywaniu straty w zależności od relacji łączących dane postaci oraz w zależności od cech charakteru tych, którzy musieli pożegnać kogoś bliskiego.

Piękne kobiety zostawmy mężczyznom bez wyobraźni.

Jednak nie sama śmierć Albertyny sprawia, że czytelnik oddaje się lekturze szóstego tomu powieści, mimo przeświadczenia, że jest to czynność trudna, zgubna i wprowadzająca w depresyjne stany. Nie ciekawość losów bohatera po utracie kochanki zachęca odbiorcę do przewracania kolejnych stron. Nie chęć znalezienia odpowiedzi na pytania o to, czy Marcel znowu kogoś pokocha, czy wróci do towarzystwa, czy będzie jeszcze szczęśliwy. Tym, co czytelnika hipnotyzuje jest sam proces znikania drugiego człowieka z naszej pamięci. Autor raz jeszcze bowiem udowadnia, że kształtowanie się, przekształcanie i wreszcie zanikanie wspomnień nie mają dlań żadnych sekretów.

Wraz z powieściowym Marcelem czytelnik przechodzi przez kolejne etapy żałoby, wspominania i zapominania. Od lamentu i drobiazgowej pamięci, poprzez mgliste przeświadczenie o wspólnych przeżyciach, aż do tego nieuchwytnego momentu, gdy przeszła obecność zmarłego staje się tylko tłem. Marcel stopniowo zapomina nie tyle Albertynę, co ból jej utraty. Stopniowo zaczyna cieszyć się światem i interesować ludźmi. I tylko czasami – jak w codziennym, także dzisiejszym życiu – odnajdzie jakiś rys twarzy, gest dłoni, spojrzenie Albertyny w kimś obcym lub dopiero co poznanym.

Cierpienie jest równie potężnym czynnikiem modyfikującym rzeczywistość jak oszołomienie wywołane alkoholem.

Przy całej tej eksploracji nowych dla czytelników Prousta pól ludzkiego doświadczenia, autor pogłębia również przemyślenia dotyczące dotychczas podejmowanych tematów. Pisarz odsłania przez odbiorcami kolejne twarze zawiści i zazdrości, męczarnie wynikające z niedopowiedzeń i fałszu. Marcel nawet po śmierci Albertyny nie może zapomnieć o dręczących go wątpliwościach. Miota się w kleszczach splątanej z miłością zazdrości i prowadzi prywatne śledztwo, które raz na zawsze miałoby rozwiać niedopowiedzenia. W głowie układa kolejne historie, kolejne wersje kolejnych wersji wydarzeń, pogrążając się w szale pragnienia wiedzy ostatecznej, której po śmierci Albertyny w ostatecznym i jednoznacznie prawdziwym kształcie nie może już uzyskać. Zresztą czy mógł uzyskać wcześniej, skoro i tak Albertynie nie ufał? Czy jego pragnienie pewności było w tym układzie możliwe do zaspokojenia?

„Nie ma Albertyny” wrzuca czytelnika w wir niejasnych, często skrajnych emocji. Na przemian budzi uczucie tęsknoty, żalu, irytacji i groteskowego śmiechu. Niekiedy chce się Marcelem mocno potrząsnąć, a innym razem zawyć razem z nim. Przetrwanie kolejnych stron „Nie ma Albertyny” sprawia, że coś się w czytelniku i w bohaterze powieści nieodwracalnie zmienia. Zostaje w nich (w nas) jakaś pustka, wyrwa, ciemność. Jakaś czerń, która z czasem – zamiast zniknąć – z lodowatego odcienia samotności i bólu przechodzi w cieplejszą barwę zrozumienia i pogodzenia się z losem.

ocena 8

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska