tatuażysta z auschwitzWSZYSTKO DLA PRZETRWANIA

Pisałam już pewnie nieraz, że literatura obozowa jest wyjątkowo trudna w ocenianiu i recenzowaniu. Z jednej strony chodzi oczywiście o stanowiące jej trzon fabularny wydarzenia, których groza wydaje się umykać czemuś tak trywialnemu, jak wystawianie opinii. Z drugiej jednak strony, i to moim zdaniem bardziej złożony problem, komplikacje z oceną pojawiają się również na poziomie formalnym. O tym bowiem, że o Holokauście pisać należy, nie trzeba większości przekonywać. Pozostaje wyłącznie pytanie: jak? Raczej nie tak, ja Heather Morris napisała „Tatuażystę z Auschwitz”.

Biało-niebieskie pasiaki więzionych w obozach koncentracyjnych ludzi to jeden z bardziej rozpoznawalnych symboli Holocaustu. Nic więc dziwnego, że zdecydowano się go wykorzystać na okładce książki o podobnej tematyce. W połączeniu z frontalnym ujęciem bram Auschwitz-Birkenau oraz górującymi nad nimi sylwetkami kobiety oraz mężczyzny, czytelnik już na poziomie okładki otrzymuje pełen pakiet informacji na temat tego, czego może spodziewać się po „Tatuażyście z Auschwitz”, czyli… nadmiaru romansu i niedoboru faktów.

tatuażysta z auschwitzObozowa historia Lale Sokołowa zaczyna się w 1942 roku. 26-letni Słowak dobrowolnie zgłasza się do wywózki, by oszczędzić podobnego losu swojej rodzinie. Bydlęcy wagon nadzorowany przez Niemców dowozi bohatera do Auschwitz-Birkenau, gdzie – po pewnym czasie – otrzymuje przydział do pracy jako tatuażysta numerów wciąż przywożonych do obozu więźniów. Podczas tego zajęcia poznaje Gitę, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia.

Ludwik Eisenberg (Lale Sokołow) zdecydował się opowiedzieć o swoich przeżyciach Heather Morris dopiero po śmierci ukochanej Gity, gdy miał już 80 lat. Pierwsza wersja tekstu miała formę filmowego scenariusza. Był to najpewniej efekt zainteresowań autorki-redaktorki, która od lat czytała i pisała scenariusze (jednym jej tekstem, według informacji na stronie wydawcy, zainteresował się nawet jakiś zdobywca Oscara, ale tego, kto to był i jakim scenariuszem się zainteresował, opis już nie precyzuje). W pierwotnej formie historia Lalego zdobyła wiele wyróżnień w międzynarodowych konkursach (tak przynajmniej stoi na stronie wydawnictwa, ale konkretnych informacji na ten temat też brakuje). Ostatecznie jednak Morris postanowiła zamienić scenariusz w książkę i tak oto czytelnicy z całego świata zyskali szansę przeczytania „Tatuażysty z Auschwitz”.

Wątpliwa jest to, muszę przyznać, przyjemność. Czytanie powieści o Holokauście zresztą przyjemne nie jest nigdy. W przypadku powieści Morris problem jest jednak inny – historia Lalego napisana jest fatalnie, a i wiarygodna wydaje się nieszczególnie. W oczy bardzo rzuca się fakt, że „Tatuażysta z Auschwitz” nie został na początku pomyślany jako książka, lecz jako scenariusz. Początkowo ubogość językową brałam za zabieg celowy. To zresztą jedna ze strategii mówienia o Holokauście – unikanie przesadnej opisowości, angażowania emocji na poziomie języka. Wkrótce okazało się jednak, że ta nijakość, brak okrucieństwa czy naturalistycznego podejścia, jest jedynie przejawem słabego warsztatu. W pewnym momencie „Tatuażysta z Auschwitz” staje się bowiem nieznośnie – czuję nieprzyjemny dreszcz na samą myśl o tym, co muszę teraz napisać – infantylny. Tak, historia obozowa staje się infantylna. Dodatkowo przeszkadzają w jej przyswajaniu sztuczne dialogi, powtórzenia i sentymentalizm miejscami okraszony patosem.

Ktokolwiek ratuje jedno życie, jakby cały świat ratował.

Książka miała podobno opisywać okrutną rzeczywistość Auschwitz-Birkenau. Tymczasem wszystko, co negatywne wydaje się w książce Morris bardzo odległe. Chwilami można nawet zapomnieć, że chodzi o obóz koncentracyjny. Na pierwszy plan wysuwa się wątek romansowy i to zaprezentowany w sposób wręcz uwłaczający pamięci osób, które zginęły podczas II wojny światowej. Relacja bohaterów została przedstawiona niemal w stylu nastoletnich młodzieżówek. Taka np. scena, w której Gita focha się (tak, focha) na Lalego, by ostatecznie się na niego rzucić i uprawiać z nim seks, opisana została w sposób, który naprawdę pozostawia wiele do życzenia. Na samą o myśl o podobnym braku wyczucia, zwłaszcza przy zapewnieniach wydawnictw, że to taka ważna i przejmująca lektura, robi mi się niedobrze.

Tytułowy bohater podkreśla wielokrotnie, że zrobi wszystko, by przeżyć. Po takich wyznaniach człowiek spodziewałby się jakichś odstręczających opisów kolaboracji. Tymczasem Lale nie wykazuje się szczególnym przyjacielstwem względem władz obozowych, a nawet jeżeli – zawsze jest to coś „niewinnego”, a sam np. Niemiec okazuje się wyjątkowo jak na swoją rolę pozytywną postacią. Deklaracja Sokołowa, że „zrobi wszystko” w połączeniu z uzasadnionymi wątpliwościami względem prawdopodobieństwa prezentowanych faktów, sprawiają, iż ma się wrażenie, że Słowak nie powiedział Morris całej prawdy. Co więcej, po lekturze nie można opędzić się od uczucia obcowania ze specjalnie spreparowaną wersją historii; ograbioną z prawdziwych brudów i realnego okrucieństwa. Podkreśla to nazbyt idealny obraz protagonisty – człowieka, który nigdy się nie ugina i dla innych (nawet nieznajomych) gotów jest zrobić niemal wszystko.

Stoimy po kostki w gównie, ale nie musimy się w nim topić.

Próba opisania doświadczeń z czasów Holokaustu to zawsze ogromne wyzwanie, zwłaszcza w przypadku, gdy próbuje się spisać cudze, a nie opisać własne doświadczenia. „Tatuażysta z Auschwitz” pozbawiony jest na poziomie narracji emocjonalnego zaangażowania w historię. Morris ewidentnie nie jest dobrą prozaiczką i nie rozumie ciężaru historii, którą wzięła na swoje barki. A zresztą – może i rozumie, tylko kompletnie nie umie tego przekazać. Polecam omijać szerokim łukiem i odradzać innym, by nie popularyzować fałszywego – nienaturalnie uromantycznionego i infantylnego – obrazu Zagłady Żydów.

Tę książkę oraz inne dotyczące II wojny światowej znajdziecie na Nieprzeczytane.pl

Alicja Górska