ten dzieńHEJ, MAŁA

Po przeczytaniu „365 dni” Blanki Lipińskiej zdecydowałam się stanąć po stronie autorki. Podczas gdy wielu oskarżało pisarkę o seksualizację przemocy, ja próbowałam mówić o zaskakującej pruderyjności czytelników i przesłankach, które wskazywały raczej na zainteresowanie bohaterów pozornym brakiem kontroli podczas zbliżeń niż gwałtami. Niestety, przy kontynuacji powieści pt. „Ten dzień” już taka łaskawa nie będę.

Blanka Lipińska na całego wykorzystuje swoją aktualną popularność, nic więc dziwnego, że zdecydowała się również wykorzystać własną twarz na okładce drugiego tomu autorskiego cyklu powieści. Nie ma w tym zresztą nic złego, bo pisarce trudno odmówić fotogeniczności i pod względem urody nie odstaje od typowych modelek z powieściowych okładek. Podobnie jak obwoluta pierwszego tomu, i ta prezentuje się, dzięki minimalizmowi, bardzo elegancko.

ten dzień„Ten dzień” rozpoczyna kilkunastostronicowe wprowadzenie w postaci przepisania jednej ze scen z „365 dni” na perspektywę Massima. Kto czeka na rozwój akcji, bać się jednak nie musi, bo kolejny rozdział to rzeczywiście kontynuacja love story niejakiej Laury i jej sycylijskiego kochanka, mafiosa Massima Torricelliego. Jak łatwo się domyślić, kiedy mężczyzna dowiaduje się, że ukochana nosi jego dziecko, postanawia, że już nigdy się nie rozstaną, a jeżeli będzie trzeba, to ukryje przyszłą żonę i potomka w podziemnym bunkrze. Dochodzi więc do szybkiego, mimo to wystawnego ślubu, a potem… Potem, moi drodzy, to już łatwiej napisać, co się w tej książce nie dzieje, niż dzieje.

Autorka sięgnęła po pełen arsenał sztampowych rozwiązań rodem z brazylijskich telenoweli. Bracia bliźniacy, kolejne porwania, zaprzedanie ciała „temu złemu” w imię miłości i wolności ukochanego, następne kilka omdleń w najmniej dogodnych momentach, powroty byłych kochanków, ujawnianie sekretów w przypadkowy i absurdalny sposób i wiele, oj wiele innych. Tak jak umiem sobie wyobrazić, że „365 dni” dałoby się sensownie poprowadzić, tak „Ten dzień” stanowiłby wyzwanie nawet dla wirtuozów pióra. Przesyt dosłownie wszystkiego doprowadził tę powieść do takiego poziomu, na którym nie byłam już w stanie jej przyswajać bez bólu głowy. Lektura nie przyniosła mi żadnej frajdy – nawet prześmiewczej – a jedynie koszmarnie zmęczyła.

W takich sytuacjach zwykle mówię „trudno”, zamykam książkę, piszę krótką, choć odpowiednio negatywną recenzję i sięgam po kolejny tytuł. Niestety, to nie jest casus „Tego dnia”. Lipińska bowiem najwyraźniej uparła się, by wywołać kontrowersje i zgorszyć swoją powieścią przynajmniej część tych, którzy do „365 dni” podeszli z entuzjazmem albo chociaż z otwartą głową. Pamiętacie niesławną scenę seksu ze stewardesą? Tym razem Lipińska postanowiła nie pozostawiać żadnych wątpliwości przy pytaniu „gwałt czy nie gwałt?”. (Uwaga, teraz nastąpi spojler, więc jeżeli ktoś chce go uniknąć, niech przeskoczy od razu do następnego akapitu). W jednej ze scen z „Tego dnia” brat bliźniak Massima podaje przyjaciółce Laury narkotyk, który pozbawia ją przytomności. Następnie wykorzystuje ją seksualnie. Gdy Laura odkrywa sprawę, wpada w szał – zresztą słusznie. Okazuje się jednak, że Olga nie traktuje podania narkotyku i nieprzytomnego seksu z bratem Massima jako gwałtu, bo – uwaga – jest tak przystojny, że i tak przespałaby się z nim na trzeźwo, gdyby tylko to zaproponował. Komentarz wydaje się tutaj zbędny.

Pomijając już tę nachalną próbę autorki wywołania sensacji, muszę zaznaczyć, że jak na kogoś, kto stara się pokazać, jak bardzo seks może być różnorodny, pisarka stworzyła wyjątkowo rutynową wizję łóżkowej wolności. Co z tego, że bohaterowie lubią intensywne doznania, skoro w zasadzie cały czas robią to samo? Ich zbliżenia są do siebie tak łudząco podobne, że hasło „ostry seks” w ich ustach zaczyna w pewnym momencie brzmieć po prostu śmiesznie. Rutyna nie oznacza delikatności, spokoju czy pozycji misjonarskiej. Rutyna to powtarzalność (tak tylko daję znać). Inna sprawa, że Lipińska seksualizacją dosłownie wszystkiego doprowadza do chorej sytuacji, w której Massimo jest zazdrosny o USG (choć podobno takie sytuacje zdarzają się w rzeczywistości, a niektórzy mężczyźni nie pozwalają nawet chodzić swoim partnerkom do ginekologa). Innym przykładem niech będzie to, że Olga i Domenico tak często coś z siebie zlizują, że zaczęłam się w pewnym momencie zastanawiać – oczywiście śmiejąc się do rozpuku – czy w tej ich willi nie brakuje po prostu naczyń i sztućców.

Kolejną dziwaczną sprawą w „Tym dniu” jest radosna obecność kokainy. Autorce najwyraźniej przypomniało się, że Massimo to mafioso, więc musi robić gangsterskie rzeczy, np. handlować koką, a przy okazji handlu dziabnąć ją sobie od czasu do czasu. Nagle więc pojawia się kokaina, którą radośnie zażywa cała sycylijska rodzina (Laura i jej ukochany robią sobie jednak przerwę ze względu na ryzyko przeniknięcia narkotyku ze spermą przez macicę do dziecka książkowej pary) oraz Olga. Bohaterowie ćpają na całego, jak tylko najdzie ich ochota, i kompletnie nie odczuwają jej silnie uzależniającego działania. Chwila… A może odczuwają? Może narkotyk nieodwracalnie pozmieniał już im wszystkim mózgi i dlatego zachowują się tak absurdalnie? Może cała ta histeryczność i skłonność do dram to właśnie „zasługa” kokainy?

Na deser zostawiłam najbardziej zaskakujące dziwactwo „Tego dnia”. Za korektę tej książki odpowiadają podobno aż dwie osoby (Ewa Charitonow i Anna Parcheta). Skąd więc takie koszmarne problemy z czasownikami zwrotnymi? Bohaterka np. „gapi w sufit” albo „usadawia w fotelu”. Co więcej, jest to problem nawracający, który udało mi się zauważyć przynajmniej kilka, jeżeli nie kilkanaście razy. A co z tymi fragmentami, które mi umknęły? Znikające „się” nie jest przecież typową literówką. Książka ma też problemy z powtórzeniami, z których częścią powinna zająć się nie tyle korekta, ile redakcja (w powieści pojawia się wiele fragmentów, które sprawiają wrażenie zbudowanych na zasadzie kopiuj-wklej).

Nawet zła książka może być „dobra”, jeżeli po prostu chce się ją czytać. Wiele, naprawdę wiele złych i nielogicznych książek przeczytałam ze szczerym zainteresowaniem. W „dobrej” złej książce przymyka się oko na mniejsze i większej absurdy, naciąganą historię czy nielogiczne reakcje – broni się bowiem samym wpływem na czytelnika, emocjami, jakie w nim wywołuje. „Ten dzień” to propozycja tak zła, a wręcz szkodliwa, że naprawdę dziwię się jej obecności na rynku wydawniczym. Są przecież jakieś granice, prawda? A może… może już nie ma?

Publikowano również na: Lubimy Czytać

Alicja Górska