outlander sezon 1 ocenaMIŁOŚĆ PRZEZ CZAS I PRZESTRZEŃ

Teleportacja kojarzona jest przede wszystkim z XXI wiekiem, ale to nie współcześni autorzy i twórcy ją wymyślili. Przesłanki do rozpraw o teleportacji daje już sama Biblia. Obecnie kojarzymy ją głównie z fantastyką naukową i technologicznym postępem lub wariacjami na jego temat (np. „Star Trek” itp.). A gdzie podziała się pierwotna teleportująca magia? Z pewnością sporo namieszała w życiu Claire Randall, bohaterki cyklu książek „Obca” autorstwa Diany Gabaldon oraz głównej postaci serialu „Outlander”.

outlander sezon 1 plakatAkcja telewizyjnej serii rozgrywa się niedługo po zakończeniu II wojny światowej. Claire (Caitriona Balfe), sanitariuszka wojenna, i jej mąż Frank (Tobias Menzies), jeden z wysokich rangą dowódców, podróżują w celach hobbystycznych badań po terenach Szkocji, Irlandii i Wielkiej Brytanii. Podczas spaceru, Claire dotyka nierozważnie jednego z kamieni w tajemniczym kręgu białych głazów i… zostaje przeniesiona do roku 1743. Trafia w samo centrum konfliktu pomiędzy Szkotami a Brytyjczykami. Z konfrontacji z przywódcą czerwonych kurtek, Jonathanem „Black Jack” Randallem (Tobias Menzies), który do złudzenia przypomina jej męża (tylko okrutnego i pozbawionego skrupułów), ratują ją przeciwnicy korony. Początkowo niechętni tajemniczej Angielce, wkrótce zaczynają angażować ją w prywatne sprawy. Jednak Claire ufa tylko Jamiemu Fraserowi (Sam Heughan), który wielokrotnie staje w jej obronie. Czu uda się jej przetrwać w tak okrutnych czasach? Czy wróci do domu? I, najważniejsze, czy w ogóle będzie chciała do niego wrócić?

To nie jest kolejna lekka historia miłosna z nastolatkami w roli głównej i magią dla wybrańców. To rasowa produkcja historyczna, dla której motyw teleportacji jest jedynie pretekstem do snucia prawdziwie skomplikowanej opowieści. Skomplikowanej z kilku powodów. Pierwszy to kwestia psychologicznego piętna związanego z niedawno zakończoną II wojną światową. Drugi – różnice rozwojowe społeczeństw, obecność przesądów; życie, którego tok determinuje władza oraz nierzadko brutalne zasady. Trzeci – polityczne zawiłości tamtego okresu, o których główna bohaterka posiada garść informacji (z wiedzą na temat dramatycznych w przyszłości losów poznawanych postaci, którym nie może zapobiec na czele).

Jest oczywiście i romans. Romans dość szorstki i seksualny, pozbawiony przez większą część czasu sentymentalnych i subtelnych wyznań. Jakkolwiek Jamie wydaje się wyrwany z kart romantycznej powieści, Claire ma w sobie mało z damy w opałach. W ten sposób miłosna relacja opiera się głównie na pozostawionym w domyśle napięciu niż bezpośrednich przesłankach. I to jest naprawdę świetne. Inna rzecz, że dokładne przedstawianie każdego stosunku bohaterów, w którymś momencie – zwłaszcza gdy zagęszcza się główny wątek historii – zaczyna nieco przeszkadzać. Ujęcia są świetne, jednak śledzenie przez przynajmniej kilka minut z każdego czterdziestopięciominutowego odcinka seksu, w końcu staje się nudne.

„Outlander” wysoki poziom zawdzięcza przede wszystkim ciekawie skonstruowanym bohaterom oraz utalentowanym aktorom, którzy potrafią ożywić swoje postacie. Nie umiem ocenić autentyczności zachowań XVIII-wiecznych członków społeczeństwa, jednak do mnie te kreacje przemawiają. Surowe twarze, mocne i pewne gesty – wszyscy związani z przeszłością współdzielą te cechy, budując jeszcze wyraźniejszy kontrast z postacią Caitriony Balfe, która, chociaż oswojona z brutalnością przez uczestniczenie w II wojnie światowej, wciąż wydaje się dalece bardziej „gładka”. Oni to kamienie, ona – lód. Kamień, nawet rozkruszony pozostanie kamieniem; lód może zmienić się w wodę lub skrywać coś w swym zamarzniętym wnętrzu. Zarówno Caitriona Balfe, Sam Heughan, jak i Tobias Menzies potrafią zaprezentować różnorodne, nierzadko skrajne emocje, a w każdych wypadają przekonująco. Na wyrazy uznania zasługuje także Graham McTavish, serialowy Dougal MacKenzie, którego wrażliwość skrywana pod odstręczającą szorstkością, rozczulała mnie mniej więcej od połowy sezonu.

Serial wymaga również oklasków w sferze wizualnej i muzycznej. Wiele ujęć po prostu zapiera dech w piersiach. Wietrzne, puste zielone wzgórza i naturalistycznie ukazane miast; dynamiczne sceny walki; doskonałe wykorzystanie, nierzadko ciemnych i ciasnych, przestrzeni; znakomite operowanie światłem – te elementy sprawiają, że „Outlander” to uczta dla oczu. Nie można także zapomnieć o wyraźnie przemyślanych kostiumach. Na tym jednak nie koniec, warstwa muzyczna bowiem odpowiedzialna jest w serialu za przynajmniej trzydzieści procent obecnego w podczas odbioru nastroju. Trzymanie się narodowych melodii i instrumentów dodatkowo uprawomocnia wykreowany przez twórców świat. Trzeba tutaj wspomnieć również o openingu, który od pierwszego do ostatniego odcinka chce się oglądać i który buduje wokół całości magiczną, niejasną atmosferę tajemnicy.

Outlander” trzyma poziom od pierwszego do ostatniego odcinka, chociaż zdarzają mu się dłużyzny wynikające z fabularnego skomplikowania. Przekrojowe skupienie się twórców na przywoływanych czasach, poruszanie wątków psychologicznych, historycznych i politycznych w samych założeniach bywa już jednak nieco nużące, zwłaszcza że twórcy nie dają widzowi odsapnąć, na przykład, poprzez serwowanie nieumotywowanej logicznie, acz romantycznej sceny. Zdarzają się w serialu fragmenty komiczne, ale są to żarty stworzone na styku różnic czasowych i po chwili śmiechu, ściągają odbiorcę na ziemię oraz wywołują kaskadę emocji i przemyśleń. Zdecydujcie się na wkroczenie w świat XVIII-wiecznej Irlandii, a zapewniam, że nie pożałujecie.

ocena 8,5

Alicja Górska