szeptuchaODDAĆ SŁOWIANOM, CO SŁOWIAŃSKIE

Wierzenia i kultura dawnych Słowian to ostatnimi czasy, na fali zainteresowania mitologiami w ogóle, temat dość intensywnie eksploatowany. Muszę jednak przyznać, że o ile panteon bóstw dawnych Skandynawów, Greków czy Egipcjan literatura przepracowała już całkiem solidnie, wydając na świat utwory dobre, jeżeli nie bardzo dobre, o tyle „fani” Słowian mieli na co narzekać. Poza „Wiedźminem” bowiem niewiele się w tej tematyce działo. I wtedy, cała na biało, weszła na ten rynek Katarzyna Berenika Miszczuk z „Szeptuchą”, pierwszym tomem serii „Kwiat paproci”.

Grafice z okładki powieści może daleko do wizji Słowianki z teledysku Donatana i Cleo, ale wysunięte na pierwszy plan ramię z opuszczonym ramiączkiem sukienki stanowi jasny komunikat, co do zawartości tomu (zwłaszcza w połączeniu z hasłem „Taka miłość zdarza się raz na tysiąc lat”). Dodajmy do tego intensywną czerwień tytułu i wplecioną we włosy krwistą wstążkę, a oczekiwania wobec powieści ostatecznie się wyklarują. Mimo wszystkich wskazówek wizualnych zawiedzie się ten, kto liczy na pełen pasji, prosty erotyk.

szeptuchaXXI wiek w Polsce jest dla głównej bohaterki, Gosi (Gosławy), czymś innym niż dla czytelników „Szeptuchy”. W jej wersji świata Mieszko I nigdy nie przyjął chrztu, a Polska wciąż jest królestwem zarządzanym przez Piastów. Protagonistka po skończonej uczelni medycznej wybiera się na obowiązkowe praktyki do wiejskiej szeptuchy – przedstawicielki podstawowej polskiej służby zdrowia. Sęk w tym, że Gosia w te wszystkie bajdurzenia o mocy nalewek i zaklęć nie wierzy. W słowiańskie bóstwa też. Panicznie boi się za to kleszczy i niemytych ziół. Gosia ma się jednak szybko przekonać, że wcale nie trzeba w coś wierzyć, by mogło istnieć. Niestety, nie będzie to bezbolesne, spokojne spotkanie z prawdą. Pierwszym ciosem, prosto w samo serce, okaże się zderzenie z nieziemsko przystojnym uczniem lokalnego wróża.

Siadając do lektury „Szeptuchy” nie miałam pojęcia o jej alternatywności świata przedstawionego. Z podsłuchanych tam i ówdzie rozmów wiedziałam jedynie, że autorka sięga po słowiański panteon bogów i demonów (ani słowa o tym, że całość rozgrywa się w świecie o innych punktach zwrotnych w historii). Ależ miłe było to zaskoczenie! Wstęp chłonęłam zafascynowana pomysłem i potencjalnością tego konceptu. Niestety, z czasem okazało się, że autorka nie zamierza go w pełni wykorzystywać. Akcja szybko przenosi się z Warszawy do Bielin, a co za tym idzie zainteresowanie bohaterów oraz pisarki zaczyna skupiać się jedynie wokół małego wycinka tego świata. Szkoda, ale z drugiej strony w końcu „Szeptucha” nie miała być powieścią o Polsce pod rządami Piastów.

Słyszałam co nieco o tych „biesiadach” na wsiach. Podobno, po każdej takiej imprezie dziewięć miesięcy później, wzrastał w naszym cudownym kraju przyrost naturalny.

W pierwszym tomie „Kwiatu paproci” Miszczuk nie zagłębia się w słowiańskie wierzenia wyjątkowo wnikliwie. O większości postaci czy obrządków gdzieś tam się coś człowiekowi o uszy obiło. Na kartach wspomniani zostają Weles i Świętowit (typowo zaprezentowani jako dwa przeciwieństwa egzystujące wspólnie dla równowagi świata), szeptuchy i żercy, czy ubożęta albo utopce. Z obrządków Miszczuk wspomina topieniu marzanny czy Zielonych Świątkach. Inne, co bardziej tajemnicze wydarzenia okazują się z kolei niezbyt mistycznymi suto zakrapianymi alkoholem i podprawianymi używkami imprezami. Fani tematyki mogą się więc poczuć zawiedzeni, choć moim zdaniem niesłusznie. Po pierwsze, „równanie w dół” zapewnia możliwość zrozumienia treści historii każdemu, a nie tylko zainteresowanym tematyką słowiańskich wierzeń od dawna. Dwa, że trzeba wziąć poprawkę na prawidła literatury popularnej (to nie naukowa relacja z historycznych badań niezgłębionych tematów), a trzy, że świat „Szeptuchy” to – pomimo pewnej zmiany czasowej – historia współczesna. Ludzie w powieści, tak jak i w realnym życiu, wierzą więc na pół gwizdka (i na pół gwizdka wiedzą w co wierzą), a obchody religijne wykorzystują do biesiad zamiast duchowych kontemplacji (vide: współczesne Boże Narodzenie czy Wielkanoc).

O, cholera jasna! Poczułam, że robi mi się gorąco. Jakiż on jest przystojny! To powinno być zabronione. Tacy mogą być tylko aktorzy i piosenkarze, których nie da się dotknąć. Bo ja miałam wielką ochotę go dotknąć.

Pewne zastrzeżenia można mieć jednak do protagonistki „Kwiatu paproci” oraz specyficznego poczucia humoru Miszczuk, które do mnie nie zawsze przemawia, ale potrafię docenić jego konsekwentność (zarówno w tej serii, jak i w innych książkach autorki). Gosia to malkontentka, którą trudno polubić. Jest dość stanowcza i zamknięta na różnorodność świata, ale z drugiej strony charakteryzuje ją pewna ciapowatość i romantyzm, do którego ni to się przyznaje, ni to się nie przyznaje. Momentami protagonistka „Szeptuchy” naprawdę działała mi na nerwy, by za chwilę absolutnie rozczulić albo wzbudzić współczucie. W realnym świecie pewnie więc byśmy się nie dogadały – żadna z nas nie miałaby siły na podtrzymywanie tej znajomości wystarczająco długo, by udało nam się poznać od tej „dobrej” strony. Jeżeli zaś chodzi o wspomniany humor, to à la slapstickowe żarty w literaturze dla dorosłych nigdy szczególnie mnie nie bawiły. Znakiem rozpoznawczym stylu Miszczuk jest jednak pewna infantylizacja bohaterów i ich reakcji. Cóż mogę – taka licentia poetica. Trochę szkoda, bo brakuje na rynku podobnej historii bez takiego „śmieszkowatego” sosu, a „Kwiat paproci” ma zadatki na bycie mroczną historią.

Dramatyzm całej sytuacji szybko znikł, gdy zauważyłam, że podwinęła mi się sukienka, odsłaniając majtki z Hello Kitty.

Z tego samego powodu – infantylizacji – nie przekonał mnie romans Gosi i ucznia wróża. Kobieta długo zachowuje się jak trzpiotka, zakochany (ale też jakby nie do końca?) podlotek. Dopiero finał przynosi jakieś intymne, seksualne napięcie. Trochę tego mało jak na romans, który przy pierwszym spotkaniu (z okładką) książka przynajmniej stara się udawać.

Po „Szeptusze” widać, że jest dopiero podwaliną pod właściwą historię. Zanim dochodzi do spotkania bohaterki z motywem fantastycznym mija bowiem naprawdę sporo czasu. Autorka pozwoliła sobie też na niespieszne rozbudowanie świata i nowej – dla czytelnika – rzeczywistości oraz poznanie ważnych dla niej postaci. Miszczuk nakreśliła również najważniejsze wątki, ale niewiele z nich doprowadziła do puenty ­– na ich rozwiązanie ewidentnie przewidziano jeszcze wiele, wiele powieściowych stron. Sam koncept i intryga ze zderzeniem pierwotności ze światem nowych technologii na czele wydaje się jednak na tyle intrygująca, że chętnie sięgnę po kolejną książkę cyklu.

ocena 7

Za egzemplarz dziękuję: Grupie Wydawniczej Foksal

Alicja Górska