ŁOWCA WYRUSZA NA ŻER
Redundancja w literaturze, rozumiana jako powtórzenie mające utrwalić coś w pamięci czytelnika, jest elementem przydatnym, jeżeli nie koniecznym – zwłaszcza w książkowych seriach. W końcu jak spamiętać wszystkie te poboczne wątki i wąteczki, gdy akcja ciągnie się już od tysiąca stron? Niestety, redundancja ma też swoje cienie. Nadmiernie stosowana zwyczajnie nudzi i frustruje. I coś takiego zadziało się w „Żercy”, trzecim tomie „Kwiatu paproci” Katarzyny Bereniki Miszczuk, który wydaje się po prostu kolejną porcją tego samego.
Zgodnie z niepisaną zasadą estetyki graficznej tomów tego cyklu na obwolucie umieszczono fotografię kolejnej z postaci. Personaliów przedstawionej osoby od początku nie można się było domyślić łatwo, bowiem twarz na wszystkich zdjęciach ukryto poza kadrem, jednak w przypadku „Żercy” tatuaż na karku uważnym czytelnikom poprzednich tomów powinien już wiele powiedzieć. Jest to jednak podpowiedź, która pozbawia niewiadomej pewnego fragmentu książki.
Wydawałoby się, że po Nocy Kupały Gosia wreszcie będzie mogła ze spokojem odetchnąć. Tymczasem Mieszko postanowił nagle zawinąć się, by pozamykać sprawy z przeszłości, a bogowie nie zapominają o oszukańczej rozgrywce, w którą wplątała ich widząca. Jak gdyby tego było mało, to w okolicy ktoś zaczął polowanie na boginki i inne stwory ze słowiańskich wierzeń. W cały ten chaos wkracza nowy żerca, młody i przystojny Witek, który z miejsca zawraca w głowach (przede wszystkim żeńskiej części) społeczności Bielin. Czy w ferworze szeptuchowych przygotowań Gosia też podda się urokowi nowego żercy? A może Mieszko zdąży jednak wrócić na czas?
Mam naprawdę mieszany stosunek do konstrukcji tej historii. Po lekturze „Szeptuchy” myślałam, że akcja zakończy się tuż po zebraniu kwiatu paproci. Zwykle tak przecież jest – pierwszy tom zarysowuje misję bohatera/bohaterki, a ostatnia część przynosi finał tejże misji. „Kwiat paproci” został skonstruowany inaczej. Najpierw długie wprowadzenie w pierwszym tomie, potem dość dynamiczna akcja i rozwiązanie „misji” w drugim, a następnie… No właśnie. Ukochany, z którym powinien nastąpić happy-end znika, a na horyzoncie pojawia się potencjalny nowy kochanek. Teoretycznie, jak w seriach-tasiemcach czy spin-offach powinna się więc pojawić nowa misja, ale tej w „Żercy” brakuje. Są po prostu konsekwencje poprzednich działań i decyzji, które prowadzą do… dokądś. Droga dla samej drogi byłaby oczywiście świetna, gdyby nie jej brutalna przewidywalność i wrażenie, że to zapowiedź odcinania kuponów od dobrze przyjętego przez czytelników pomysłu jeszcze przez wiele lat.
Czasami to, że osoby, które kochamy rozumieją nas bez słów, raczej przeszkadza, niż pomaga.
Choć trudno oprzeć się wrażeniu, że „Żerca” jest po prostu zbędny dla całej opowieści, to kilka momentów ma naprawdę świetnych (niemniej wciąż w duchu idei „więcej tego samego”). Zamawianie urody czy swaćba, niektóre ze spotkań ze Swarożycem oraz mroczniejsze fragmenty związane z myśliwym wypadły naprawdę fantastycznie. Czytelnik gładko mógł dać wciągnąć się w klimat i zaintrygowany przejść przez kilka stron bez zauważenia upływu czasu. Wielka szkoda, że niekiedy atmosferę tych scen rujnowała główna bohaterka. Gośka bowiem, chociaż pewien spadek infantylności w niej widać, pozostała równie irytująca, co w „Szeptusze” czy „Nocy Kupały”. No i jest jeszcze ten nieszczęsny humor Miszczuk, który naprawdę na mnie nie działa, w czym utwierdzam się z każdą kolejną przeczytaną stroną jej twórczości.
Pęd za pracą i dostatnim życiem zabrał rodzicom możliwość wychowania dzieci w szacunku do świata i natury.
Książka urywa się w pozornie dramatycznym momencie. Pozornie, bo po przewidywalnej przez prawie 400 stron akcji trudno byłoby uwierzyć w to, że w kolejnym tomie autorka zaskoczy czytelników jakimś szalonym twistem fabularnym. Jest więc pewne, że przyszłość Gośki (i nie tylko jej) wcale nie maluje się w ciemnych, śmiertelnych barwach, lecz w popularnych tęczowych kolorach usankcjonowanych schematami, podług których protagonistka ostatecznie powinna skończyć szczęśliwa. Tak czy siak jestem ciekawa dokąd to wszystko prowadzi.
Za egzemplarz dziękuję: Grupie Wydawniczej Foksal