złoty synŻYJĘ DLA MOICH BRACI, ŻYJĘ DLA MOICH SIÓSTR
Po lekturze „Złotej krwi” pisałam, że wiem, dokąd zmierza autor. Wydawało mi się, że podsunięte wskazówki klarownie ukierunkowują rozwój fabuły. Tymczasem od pierwszej do ostatniej strony „Złotego syna” nie miałam pojęcia, co się wydarzy. Pierwszy rozdział rozbił wszelkie moje oczekiwania, a później… Później był to już istny rollercoaster. Jeżeli pierwszą część serii „Red Rising” określić emocjonującą, to naprawdę nie mam pojęcia, jak jednym słowem opisać drugą.

Okładka „Złotego syna” tak naprawdę niewiele różni się od obwoluty poprzedniego tomu cyklu. Barwy zmieniły się z miedzianych na niebieskie (spora część akcji przeniosła się do przestrzeni kosmicznej), kobiecą twarz zastąpiła męska, a symbol przypominający rzymską piątkę obrócił się do „właściwej” pozycji. Wciąż niepokoi obecność celownika oraz przechodzenie portretu w ilustrację czaszki. Od razu widać, że i w tym tomie trup będzie ścielił się gęsto. No, ale taki już „urok” rewolucji – zazwyczaj tonie we krwi.

złoty synDarrow au Andromedus święci sukces za sukcesem – gromadzi wokół siebie ludzi, wspina się po kolejnych szczeblach kariery. Jednak wciąż wisi nad nim groźba w postaci pragnienia zemsty jednego z najsilniejszych rodów we wszechświecie – Bellony. Gdy Darrow popełnia pierwszy poważny błąd i zaczyna tracić w oczach możnych, jego dotychczasowy opiekun, ArcyGubernator, postanawia pozbawić go pozycji, a to jest dla bohatera równoznaczne z wyrokiem śmierci. Tymczasem zwolennicy Aresa pracują nad zamachem na wielką skalę. Czy Darrow będzie gotowy poświęcić swoje życie w imię większej sprawy? W kulminacyjnym momencie karty się odwracają.Niepewność, potęga, władza, miłość, zdrada, przyjaźń – żadne z nich nie były w życiu Darrowa tak intensywne do dnia dramatycznej licytacji. Ale czy człowiek, który nigdzie nie przynależy, może to wszystko udźwignąć?

Chociaż podziały klasowe i kwestie społeczne wciąż pozostają w centrum fabuły powieści, to bardziej jako misja i tło dla kolejnych wydarzeń, niż studium przypadku. Tym razem Pierce Brown mniej miejsca poświęcił na opisywanie funkcjonowania świata „Red Rising”, a bardziej skupił się na głównym bohaterze, stawiając na ukazanie psychologicznego skomplikowania. Trudno mu zresztą coś w tej kwestii zarzucić. Darrow wyraźnie zmienił się od chwili zaprezentowania czytelnikowi w „Złotej krwi”. Co więcej, owa przemiana dokonywała się stopniowo. W drugim tomie coraz rzadziej wspomina Eo i „stare” życie, a coraz częściej uwydatnia dwuznaczne rysy nowego charakteru Złotego. Jest twardy, bywa okrutny i wyniosły. Lecz żywi również pozytywne uczucia – o tyle konfundujące, że do ludzi, których powinien uważać za wrogów. Coraz silniej przekonuje się, że świat nie jest wyłącznie czarny i biały; że pośród Złotych trafiają się dobrzy ludzie, tak jak pośród Czerwonych źli; że wśród najwyższych kast znajdują się osoby, które można nazwać przyjaciółmi.

Nie jestem despotą. Ojciec jednak musi szarpnąć za ucho dzieci, które podłożyły ogień pod dom. Dlatego jeżeli będę musiał, w imię wyższych celów zabiję kilka tysięcy ludzi. Uczynię to dla stałego napływu helium-3 oraz dla obywateli tego świata, aby mogli wieść życie w pokoju.

Ale czy na pewno? Ilość zdrad i intryg, jaka przewija się przez „Złotego syna” jest niesamowita. Dosłownie nikomu nie można ufać. Bohaterowie, którzy od początku zaskarbiali sobie sympatię czytelnika, okazują się żmijami czyhającymi na właściwy moment; a ci, którzy go odrzucali, nagle zyskują w jego oczach. Pytanie tylko, czy już na zawsze, czy to jedynie etap przejściowy. Tak jak Darrow bowiem, wszystkie postacie wykreowane przez Browna mogą poszczycić się więcej niż jedną twarzą. To złożone, skomplikowane osobowości, a nie byle jak nabazgrane szkice, złożone wyłącznie z imion.

„Złotego syna” doceni każdy fan akcji. Autor powieści nie daje bowiem odsapnąć czytelnikom ani na chwilę. Nieustannie doprowadza do dramatycznych, bogato, acz bez przesady, opisywanych starć. Krew cieknie, krzepnie i obkleja ludzi – żywych i martwych ­– bronie, stroje, ściany i podłogi. Postaci tracą gałki oczne, kończyny lub eksplodują im płuca. Brown nie oszczędza na szczegółach i kreatywnych rozwiązaniach w pojedynkach. Czytelnicy, którzy mogą pochwalić się wyjątkowo bogatą wyobraźnią z pewnością przez długi czas będą mieli, o czym rozmyślać. W mojej głowie wciąż rozgrywają się niektóre sceny.

Gdy ci serce wali jak szalony młot,
A po udach spływają moczu strugi,
Wiedz, że to Kosiarz przybywa w lot,
Żeby odebrać wreszcie swoje długi.

O rzadkiej formie narracji ­– w pierwszej osobie i czasie teraźniejszym – pisałam już przy okazji recenzji pierwszego tomu „Red Rising”, więc wspomnę jedynie, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. Brown utrzymał wysoki poziom językowy powieści. Pozostaje wulgarna i plastyczna w opisach kolejnych okrucieństw. Wciąż uważam, że choćby z tego powodu nie jest to lektura przeznaczona dla czytelnika młodzieżowego. Starszy z kolei znajdzie dla siebie sporo apetycznych kąsków – celne riposty ociekające podtekstami lub bezpośrednimi nawiązaniami do seksu (różnych jego odmian) czy brutalności (niekiedy naprawdę wyrafinowanych jej form). Całość wypada bardzo naturalnie, a miejscami nawet naturalistycznie.

„Złoty syn” utrzymał wysoki poziom „Złotej krwi”, o ile jeszcze odrobinę go nie podniósł. Powieść zaskakuje rozwiązaniami i zwrotami akcji, a także niezwykle przemyślanymi konstrukcjami bohaterów. Język Browna posiada swoje cechy charakterystyczne, co samo już wyróżnia go na tle lawiny podobnej literatury – o większości bowiem można powiedzieć, że jest przezroczysta i bez wyrazu. Jeżeli nie chcecie wychodzić poza ulubiony gatunek (szeroko pojętą fantastykę), ale macie ochotę na coś odrobinę ambitniejszego, to dobrze trafiliście.

Za egzemplarz dziękuję: Drageus

Alicja Górska