„Gwiezdne wojny” to fenomen, który na nowo zdefiniował konwencję space opery. I właśnie w ramach niej należy kolejne odsłony „Star Wars” postrzegać. „Ostatni Jedi”* korzysta z tejże starwarsowej tradycji garściami. Próżno szukać tu realistycznej fizyki czy zimnego racjonalizmu, jest za to sporo prostej alegoryczności i widowiskowości. Jednak reżyser, Rian Johnson, podążając dobrze znanym szlakiem przez „odległą galaktykę” postawił kilka niespodziewanych kroków – i nie wszystkim się to spodobało.
„Star Wars”! To przecież „Star Wars”! Przyszło mi żyć w czasach, kiedy kolejne części „Gwiezdnych wojen” mogę oglądać premierowo w kinie. Czy jako geek mogłem mieć więcej szczęścia? Co mogłoby pójść nie tak przy tej marce? Oh, wait… No tak, były przecież prequele. Spokojnie, uspokój się, Kamilu, wszystko będzie dobrze. W końcu „Łotra 1” (ang. „Rogue One”) nie reżyseruje już George Lucas.
1. To trochę absurdalne, że jeszcze nie obejrzałem #Lamb. Intryguje mnie ten film od zapowiedzi. 2. Mega rozczarowało nas #SaintMaud, takie "meh" wbrew powszechnym zachwytom. 3. Reszta stąd to same sztosy! #A24 od lat należy do naszej ścisłej topki kina, jeśli chodzi o portfolio.