Jest piątek, 14 sierpnia 2015 roku, godzina 23:00. W małej, acz urokliwej miejscowości Ińsko w województwie zachodniopomorskim, w kinie Morena odbywa się seans-niespodzianka nowego, powstającego wciąż podówczas filmu Przemysława Wojcieszka, „Berlin Diaries”. Jak reżyser sam twierdzi, jest to najbardziej osobisty film, jaki kiedykolwiek zrealizował. To smutne.
Mam dwadzieścia cztery lata. Mam dwadzieścia cztery lata i po seansie „Knives Out” poczułam się tak, jakby ktoś przywalił mi pięścią w brzuch. Film w reżyserii Przemysława Wojcieszka może i porusza aktualne problemy, może też robi to w sposób bezkompromisowy i bezpośredni (co w dzisiejszych czasach wiecznych obaw przed konsekwencjami i restrykcjami wydaje się rzeczą cenną), jednak złe zbalansowanie – a właściwie brak zbalansowania – produkcji zaprzepaszcza większość jej potencjalnych zalet. Dodajcie do tego ogólną generalizację, karykaturalnych bohaterów, pretensjonalne dialogi, tragiczną stronę techniczną i płytkie naddatki znaczeniowe w formie prostych, niemal przedszkolnych, zabiegów wizualnych, a otrzymacie „Knives Out”.
Wiadomo, każdy ma swój gust i nie każdy gry traktuje tak samo ale zawsze mnie boli że start generacji to w sumie okazja by trochę światła padło na mniejsze produkcje typu SIFU a tymczasem reakcja większości jest tak że "no spoko indyk ale i tak nie zagram, gdzie mój God of War":P
#PSPlus jak zwykle niezawodne. Kolejny piękny zestaw na najbliższy miesiąc. Co więcej - tym razem to również gry, z których żadnej nie mamy, a rozważaliśmy zakup większości. 💙