najlepsze seriale 2017Poszukiwanie pracy, wykładanie na uczelni, końcowa faza pisania doktoratu i próba nadrobienia zaległości kulturowo-towarzyskich już po obronie – to wszystko nie są okoliczności sprzyjające pochłanianiu seriali w dużych ilościach. Dlatego w 2017 roku na pewno ominęło nas wiele ciekawych pozycji tego typu. Zresztą, naiwnością byłoby założenie, że obejrzeliśmy choćby wszystkie warte uwagi filmy, wymagające przecież mniejszego niż seriale zaangażowania czasowego. Tym niemniej, i tak udało nam się trafić w tym okresie na sporo fajnych i godnych polecenia tytułów.

  1. „Big Mouth”, sezon 1

Netflix robi to dobrze. Co konkretnie? Sądząc po tym, jak wiele seriali wychodzących spod skrzydeł tej firmy okazuje się świetnymi tytułami, można przypuszczać, że wszystko. W przypadku tego serialu świetnie portretuje okres dojrzewania, stosując w tym celu odpowiednio niesubtelne przerysowanie i proste metafory. Bo czyż nie każdy z nas borykał się za młodu ze swoim hormonalnym potworem? Czy nie każdy chciał zaczerpnąć mądrości minionych pokoleń, by koniec końców żyć po swojemu? „Big Mouth” doskonale komentuje wszystkie te zmagania, korzystając w tym celu z „niegrzecznego” stylu wypracowanego w kreskówkach dla dorosłych – i może dzięki temu pozostając serialem atrakcyjnym dla młodych widzów. Trochę trafnych obserwacji może wręcz mieć znaczenie edukacyjne, ale w atrakcyjnej oprawie, nienachalnie, z jajem (pun intended!).

  1. „Ania, nie Anna”, sezon 1

Ania Shirley nieraz już gościła na ekranach. Z wyzwaniem ekranizacji przygód „Ani z Zielonego Wzgórza” mierzyło się dotąd wielu twórców filmowych i telewizyjnych – z różnym skutkiem. Netflix, biorąc tę historię na warsztat, postanowił poszaleć i dość mocno odejść od „litery tekstu”, zamiast tego próbując uchwycić ducha pierwowzoru i ubrać go w atrakcyjną formę. Rezultatem tego eksperymentu jest mizerna ekranizacja, ale… GENIALNA adaptacja. Ledwie zaczęliśmy oglądać, już żałowaliśmy, że całość ma tylko siedem odcinków. Niecierpliwie, ale rygorystycznie przyjmowaliśmy ten serial w małych dawkach, tak aby wystarczył nam na jak najdłużej. A na długo starczyć nie mógł, bo liczył raptem siedem odcinków. Siedem odcinków słodko-gorzkiego nastroju, świetnego aktorstwa, pięknej oprawy audiowizualnej, misternie utkanej dramaturgii w ramach całego sezonu… Listę zalet tego serialu moglibyśmy jeszcze znacznie, znacznie wydłużyć. Przede wszystkim jednak było to dla nas bardzo wzruszające i przyjemne doświadczenie. Słowem: praktycznie wszystko tu zagrało. Szkoda, że tak szybko się skończyło.

  1. „Rick i Morty”, sezon 3

Rywalizacja pomiędzy trzecim sezonem „Ricka i Morty’ego” a „Anią, nie Anną” o drugie miejsce na podium była zażarta. Obydwa seriale są świetne, chociaż zupełnie inne pod każdym względem – tam, gdzie „Ania…” mistrzowsko operuje subtelnością, tam „Rick i Morty” uderza z impetem; gdzie „Ania…” opowiada dramat w skali micro, tam „Rick i Morty” obśmiewa popkulturę po całości. Nie bez powodu kreskówka Justina Roilanda stała się fenomenem kulturowym – fenomenem, którego przez długi czas nie rozumieliśmy, bo odkładaliśmy seans „na zaś”. W końcu obejrzeliśmy odcinek… i drugi… i trzeci… i tak w mgnieniu oka przyswoiliśmy trzy sezony. To, jak bardzo samoświadomy, autoironiczny i inteligentny (a przy tym pozornie prostacki) jest to serial, zaskoczyło nas. Zaskoczyło nawet pomimo faktu, że się tego wszystkiego spodziewaliśmy po całej masie polecajek od znajomych. A że trzeci sezon bywa niekiedy uznawany za najlepszy jak dotąd? No cóż, dyskusyjnie najlepszy sezon jednego z najlepszych seriali ostatnich lat – właśnie o takiej skali zajebistości tutaj mowa.

  1. „Seria niefortunnych zdarzeń”, sezon 1

W serialowej wersji „Serii niefortunnych zdarzeń” znalazło się tak dużo rzeczy, które nas oczarowały, że w choć ląduje ona tuż za podium, to od nas obojga otrzymałaby po ogromnym znaku jakości, gdybyśmy takowe przyznawali. To o tyle ciekawe, że Alicja oceniała ten serial z perspektywy fanki książek pod tym samym tytułem, Kamil zaś z perspektywy kogoś nie mającego z tą serią dotąd do czynienia. Wszechobecna groteska, czarny humor wylewający się z ekranu, dopieszczona mroczna estetyka, teatralno-bajkowe scenografie i kostiumy, przerysowane aktorstwo i surrealistyczna narracja Lemony’ego Snicketa uosabianego w ciele aktora Patricka Warburtona – wszystko to tylko garść spośród wielu mocnych stron tego serialu. Oglądaliśmy i z uśmiechem na twarzy, i w pełnym napięciu. Wiele obrazów z tego sezonu pozostanie z nami na dłużej, jeśli nie na zawsze. Umiejętne gospodarowanie materiałem źródłowym zaowocowało odpowiednią dynamiką i dramaturgią poszczególnych odcinków, na których wznowienie czekamy zatem z niecierpliwością.

  1. „Love”, sezon 2

Judd Apatow to jeden z tych twórców filmowych, których dorobek doskonale nadaje się do dyskusji o teorii autorskiej. Przez lata wypracował własny styl, którym zaskarbił sobie sympatię wielu widzów na całym świecie. Zdecydowanie nie są to jednak filmy dla każdego – czy to przez geekowskie akcenty w tematyce, czy też nietypowy humor, czy wreszcie estetykę nieco odbiegającą od schematów. Wszystko to znajduje się również w „Love”, a struktura narracyjna oferowana przez formułę serialu umożliwiła Apatowowi piękne snucie bardziej rozbudowanej historii niż w filmach. Co ważne, drugi sezon doskonale rozwija wątki z pierwszego, zmieniając dynamikę relacji pomiędzy postaciami i pozwalając nam poznać je jeszcze lepiej. Nie zabrakło też nowych bohaterów, spośród których każdy jest wyrazisty i zapada w pamięć. Losy ich wszystkich przedstawione są w odcinkach, które składają się z jednej strony na większą wspólną całość, z drugiej zaś stanowią osobne całostki, swego rodzaju mikro-opowieści o własnej dramaturgii (np. świetny odcinek o grzybkach!). Summa summarum, widać w „Love” jakąś ideę i konsekwentną jej realizację.

  1. „Stranger Things”, sezon 2

stranger thingsNostalgiczna podróż w czasie do lat 80. przybrała na sile i obrała nowy kierunek. Bracia Duffer nie zachłysnęli się sukcesem pierwszego sezonu „Stranger Things” i podeszli do kontynuacji z głowami pełnymi nowych pomysłów. To wciąż przygody tych samych dzieciaków, których poznaliśmy na ekranach telewizorów rok wcześniej, ale traumatyczne doświadczenia wyraźnie odcisnęły na nich swoje piętno. Czuć więc zmiany bohaterów, dzięki którym i historia zmierzyła na nowe obszary. Można wręcz stwierdzić, że fabularnie drugi sezon „Stranger Things” wywraca do góry nogami (see what I did there?) wiele elementów, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić podczas oglądania sezonu pierwszego. To wzorcowy wręcz przykład „powtórzenia z przesunięciem”. Widać to też w fakcie, że twórcy dali wreszcie rozwinąć skrzydła bohaterom wcześniej nieco marginalizowanym, a do tego wprowadzili parę nowych postaci, pojawienie się których wprowadza dodatkowe napięcia w grupie protagonistów. Ogląda się już bez takiego nastroju tajemnicy, jak sezon 1, ale zamiast tego dostajemy masę niepewności i nieufności. I bardzo dobrze!

  1. „Szefowa”, sezon 1

Nieprzyjemni bohaterowie są teraz w modzie – a przynajmniej takie można odnieść wrażenie, przyglądając się Rickowi, Bojackowi czy innym Chipom, grającym pierwsze skrzypce w serialach, które odniosły niedawno sukces. Rzecz nieco się komplikuje, kiedy taka antypatyczna postać jest postacią autentyczną. A z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w przypadku „Szefowej”, czyli serialowej ekranizacji książki „#Girlboss”, autobiografii młodej businesswoman Sophii Amaruso. Historia jej życia zdaje się odbiciem Amerykańskiego Snu w wydaniu millenialsów. I choć niesympatyczną protagonistkę uważa się za jedno z głównych źródeł niskich ocen dla tego serialu, to były to często oceny mocno krzywdzące. Zwłaszcza, że dostajemy tu i solidny warsztat techniczny oraz aktorski, i ciekawą historię, i spory ładunek emocjonalny (zwłaszcza w finale). Dlatego też z przykrością przyjęliśmy informację, że serial nie będzie kontynuowany w kolejnym sezonie.

  1. „Riverdale”, sezon 1

Nic dziwnego, że „Riverdale” stało się w pewnej chwili fenomenem, o którym wrzało w mediach społecznościowych i na stronach związanych z rozrywką. Nawet jeśli przysłowiowe pięć minut chwały serialu miałoby przeminąć po sezonie drugim, to trudno odmówić mu magnetycznego uroku. I nieważne, czy ów urok wynika z komiksowego pierwowzoru, czy narodził się dopiero na małym ekranie. Faktem pozostaje, że takiego popkulturowego miksu (estetyki, konwencji, nastroju) „Miasteczka Twin Peaks” ze „Zmierzchem”, „Plotkarą” czy inną młodzieżową dramą ze świecą szukać gdzie indziej. Nas dodatkowo urzekło wizualne dopieszczenie serialu, począwszy od intertekstualnych nawiązań kryjących się w wielu ujęciach, a skończywszy na komiksowo-malarskiej precyzji w kompozycji niektórych kadrów i przestrzeni. Zaczęliśmy „Riverdale” oglądać niejako z przypadku, ale po pierwszych kilku odcinkach wiedzieliśmy, że już się od niego nie oderwiemy. Oderwaliśmy się dopiero przed początkiem sezonu drugiego (żeby móc go sobie kiedyś zbinge’ować) i póki co nie wróciliśmy. Nie mamy jednak wątpliwości, że to się wkrótce zmieni – zwłaszcza, że słyszeliśmy masę sprzecznych opinii o najnowszych odcinkach serialu.

  1. „Iron Fist”, sezon 1

iron fistJeden z najbardziej niedocenianych i najchętniej hejtowanych seriali supehbohaterskich. W zestawieniu z innymi Netflixowymi produkcjami Marvela faktycznie z łatwością wskazać można lepsze tytuły (z takim np. „Daredevilem” czy „Luke’iem Cagem” nie może się równać), ale „nie taki diabeł straszny”, jak go hejtują. Chociaż diabeł, to raczej Daredevil, a Iron Fist wygląda bardziej na naburmuszonego cherubinka. I właśnie ten irytujący gówniarski naiwniak stanowi paradoksalnie jedną z największych wad, a zarazem atutów serialu o wojowniku z Kun-Lun. Idealizm i egocentryzm Iron Fista, jego niedopasowanie i głupota rażą, ale rażą, bo powinny. Każdy z Defendersów błądzi, natomiast pobłażliwie im wybaczamy, bo wydają się nam fajni. Tymczasem Danny Rand jest niefajny i jakoś nie możemy zdzierżyć serialu o kimś takim. A szkoda, bo być może to właśnie ten serial – paradoksalnie – jest najodważniejszym i najwyrazistszym przykładem konwencji, na której zbudowane jest Netfliksowe sub-uniwersum Defendersów: neo-noir. Nie przez powierzchowną estetykę, ale głęboką konstrukcję świata ze wszechmiar ambiwalentnego.

  1. „The Defenders”, sezon 1

the defendersWielka kulminacja przygód superbohaterów z koprodukcji Marvel-Netflix. Swoisty serialowy odpowiednik „Avengers” wieńczącego tak zwaną Fazę Pierwszą (Phase One) w filmowym uniwersum Marvela. Po raz pierwszy Daredevil, Jessica Jones, Luke Cage, Iron Fist i parę innych pobocznych postaci z ich osobnych seriali spotykają się razem, mieszają w różnych konstelacjach i uczestniczą we wspólnej intrydze. O dziwo, ten mash-up rozpisano na mniejszą liczbę odcinków, prawdopodobnie przeczuwając, że przesadne rozwleczenie historii mogłoby rozrzedzić i tak trudną do utrzymania w ryzach historię. Na szczęście jednak, choć niepozbawiony wad, projekt się w sumie udał. Fajnie było na przykład obserwować napięcia wytwarzające się pomiędzy Defendersami i zobaczyć ich wszystkich naraz w akcji. Cztery wyraziste postaci ścierające się charakterami, zwłaszcza w przypadku superbohaterów, to zawsze dobry materiał na serial. Po cichutku liczymy, że w kolejnym spotkaniu tej ekipy weźmie udział ktoś jeszcze (tak, tak, na Ciebie patrzymy, Franku Castle!).

 

 

MAŁO BRAKOWAŁO!

Na liście zabrakło też paru innych pozycji, które – jak zakładamy – mogłyby powalczyć o miejsce na niej, ale z różnych powodów ich nie uwaględniamy. Chodzi o tytuły, które albo widziało tylko jedno z nas, albo zaczęliśmy oglądać, ale nie skończyliśmy, ewentualnie niewidziane przez nas kolejne sezony tych seriali, które wcześniej wzbudziły naszą sympatię. Dając im jednak wyrazy uznania albo kredyt zaufania, wymieniamy takie pozycje poniżej (kolejność alfabetyczna, nie hierarchiczna). Nie znajdziecie natomiast w tym dodatkowym zestawieniu seriali, które wzbudziły nasze zainteresowanie, ale żadne z nas nie widziało dość odcinków, by napisać o nich coś rzetelnego – a takich też kilka się zebrało. Kto wie, może dodatkowa lista pojawi się za jakiś czas? Tymczasem, dzielimy się pierwszymi wrażeniami.

najlepsze seriale 2017

1. „13 powodów”, sezon 1

Alicja widziała, Kamil jeszcze nie. Sądząc po recenzji Alicji, ten serial mógłby ostro namieszać w naszym zestawieniu. Dobrze skonstruowana intryga dotycząca samobójstwa uczennicy liceum to tylko jeden z atutów „13 powodów”. Ważniejsze zdają się natomiast obserwacje rzeczywistych problemów i ich nawarstwiania, które inteligentnie udało się oddać na ekranie.

2. „Atypowy”, sezon 1

Kolejny z seriali, które Alicja już miała okazję zobaczyć, a Kamil jeszcze się doń nie zebrał. I, podobnie jak „13 powodów”, ten tytuł też mógłby nieco zmienić notowania niektórych pozycji na liście. Cenimy sobie historie o ludziach ostających nieco od „matrycy”, a „Atypowy” skupia się w końcu na autystycznym chłopaku wkraczającym w dorosłość.

3. „Bojack Horseman”, sezon 4

Poprzednie sezony „Bojacka” urzekły nas swoim bezpardonowym poczuciem humoru, autoreferencyjnym wydźwiękiem komentującym rzeczywistość przemysłu rozrywkowego, ale też przenikliwością obserwacji ludzkich zachowań. Cyniczny, zgorzkniały koń-aktor w schyłkowej fazie swojej kariery stanowił odbicie problemów Hollywood. Głos dubbingującego go Willa Artneta pełnił zatem niejako rolę głosu „sumienia” całego środowiska gwiazd i gwiazdek. Czy czwarty sezon trzyma poziom poprzedników, przekonamy się niebawem, bo już się trochę za Bojackiem stęskniliśmy.

4. „Dark”, sezon 1

Jest w „Dark” coś hipnotycznego, wciągającego jak wir, z którego trudno się wyrwać. Z takim wirem ma zresztą znacznie więcej wspólnego – kiedy nas wciąga, nie do końca wiemy, co się właściwie dzieje. I tak też czuliśmy się, oglądając ciurkiem pierwsze trzy odcinki (miał być jeden, do zaśnięcia). Kryminalna intryga, stymulacja lęku przed energią atomową, a do tego wątek podróży w czasie. Ten niemiecki serial póki co budzi całą masę skojarzeń: z „Detektywem”, „Zagubionmi”, „Stranger Things”… a jednocześnie nie daje się sprowadzić do prostego powielenia wzorców zaczerpniętych (faktycznie bądź pozornie) z tych produkcji. Zapowiada się ciekawie, więc pewnie niebawem damy się porwać dalej.

5. „Glitch”, sezon 2

Rozpoczęliśmy pierwszy sezon, ale nie skończyliśmy. Niby jest tu sporo dobra: fajnych pomysłów, tajemniczego nastroju, ciekawych bohaterów itd. Niby historia nas zaintrygowała, ale… po tym, jak przerwaliśmy oglądanie, jakoś nie ciągnie nas, by szybko do tego serialu wrócić. Co nie zmienia faktu, że wrócić kiedyś jednak zamierzamy, a to chyba można liczyć „Glitchowi” na plus. Tym bardziej, że skoro drugi sezon powstał, to może historia dalej nie rozczarowuje.

6. „Mindhunter”, sezon 1

Przepiękny, nastrojowy i… fascynujący. Tak, to chyba najlepsze słowo do opisania tego serialu. Chociaż to wciąż tytuł fabularny, oglądając można odnieść wrażenie, że podgląda się jakąś tabuizowaną prawdę. Davidowi Fimcherowi i współpracującym z nim reżyserom udało się stworzyć iście „fincherowski” serial, który pomimo licznych podobieństw do dotychczasowego dorobku tego twórcy, nie jest tylko powtórzeniem schematów z „Se7en” czy „Zodiaka”, choć właśnie na rozpracowywaniu spraw morderców zasadza się fabuła. Gdybyśmy zdążyli obejrzeć całość, pewnie większość tytułów (jeśli nie wszystke) z listy zasadniczej spadłaby o oczko w dół.

7. „Skylanders Academy”, sezon 2

Trudno powiedzieć, dlaczego nie obejrzeliśmy drugiego sezonu „Skylanders Academy”. Zwłaszcza, że sezon pierwszy „pochłonęliśmy” dość szybko i z ogromną frajdą, oglądając go codziennie do posiłków. Historia uczniów szkoły dla bohaterów – tytułowych Skylanderów – okazała się zabawna i błyskotliwie przewrotna. Całość bazuje na świecie i postaciach z gier wideo, ale nie trzeba być graczem, by ją docenić. Docelowa widownia „Skylanders Academy” jest także zróżnicowana wiekowo. Niezależnie od tego, czy postaci takie jak Spyro albo Crash Bandicoot wyciskają z nas nostalgiczne łezki, czy też nie, z łatwością odnajdziemy w tym serialu sporo wdzięku i uroku. A że za gagami oraz akcją kryje się bardzo prosty morał? Tym lepiej dla młodszych widzów!

8. „The End of the F***ing World”, sezon 1

Pod koniec roku prawie wszyscy o nim pisali. Że świetny! Że przewrotny! Że dlaczego tak mało? My nie mieliśmy okazji się z nim zapoznać w porę, chociaż Alicja troszkę już tego hitu sezonu posmakowała. Pierwsze wrażenia? Dziwny. Zarówno magnetyczny, jak i odpychający. Nieprawdopodobny, a jednocześnie ujmujący i hipnotyzujący. Pod płaszczykiem surrealizmu zdaje się skrywać jakieś uniwersalne prawdy: o dojrzewaniu, miłości i poszukiwaniu akceptacji. Czy wrażenia utrzymają się do końca sezonu? Przekonamy się już wkrótce, bo planujemy tę zaległość nadrobić.

Kamil Jędrasiak