„Kingsman: Tajne służby” to fenomen nad wyraz osobliwy. Będąc filmem na wskroś nowoczesnym i postmodernistycznym, przywraca on do życia ducha dawnych, kultowych opowieści o szpiegach. Nie jest to jednak ani nudna laurka, z pietyzmem powielająca schematy, które jedynie próbuje uwspółcześnić, ani też złośliwy, erudycyjny prztyczek wymierzony owym schematom. To raczej solidny przykład fajnego, a przy tym niegłupiego i ambitnego akcyjniaka.
O ile na temat „Django” byłem w stanie z miejsca napisać całkiem sporo (np. u nas albo tutaj), o tyle zebranie się do podsumowania moich wrażeń po „Nienawistnej ósemce” okazało się nie lada wyzwaniem. Nie dlatego, że jest to zły film, a raczej dlatego, że jest to tytuł bodaj najmniej wyrazisty w dotychczasowym dorobku Quentina Tarantino. I nie, nie chodzi wcale o to, że to „kolejny western”.
Ta produkcja mogła ujść na sucho tylko jednemu twórcy. Tim Burton przyzwyczaił świat do tego, że w jego filmach trudno mówić o granicach stawianych wyobraźni. Mariaż horroru i baśni z kinem familijnym – z jednej strony rozczulający i wzruszający, z drugiej włos jeżący na karku – to coś, za czym fani reżysera tęsknili od 2012 roku i „Mrocznych cieni” oraz „Frankenweenie”. „Osobliwy dom pani Peregrine” udowadnia, że twórca nie wyszedł z formy.
Całkiem niedawno trafił w nasze ręce egzemplarz „Nienawistnej ósemki” Quentina Tarantino do zrecenzowania. Uznaliśmy więc, że to dobra okazja, by odświeżyć sobie najpierw poprzedni film tegoż reżysera, czyli „Django”. I bardzo dobrze, bo dzięki temu przekonaliśmy się po raz kolejny, że dobre kino praktycznie się nie starzeje.
Originality does not require inventing new ingredients, it can be all about composition changes. Even some small ones can be meaningful and make a difference.