Doświadczone w familijnych produkcjach studio Disneya, materiał bazowy w postaci powieści utalentowanego autora Roalda Dahla i nagrodzony trzema Oscarami reżyser, Steven Spielberg, za sterami. Ten projekt musiał się udać! „BFG. Bardzo Fajny Gigant” wydawał się wręcz skazany na sukces. Rzeczywistość pokazała jednak, że nawet z tak dobrymi warunkami można się przeliczyć.
Nigdy nie zrozumiem mechanizmu pamięci. I nie chodzi o to, że pamiętam pierwszy dzień w szkole podstawowej, a za nic w świecie nie mogę przypomnieć sobie wydarzeń z zeszłego tygodnia. Zastanawiam się raczej nad kreacją wspomnień – co z nich jest moje, co zasłyszane, co zapamiętane z rodzinnego albumu. Czy te odległe obrazy zdarzeń i uczuć w zupełności należą do mnie? „Mindscape” (w tłumaczeniu polskiego dystrybutora „Anna”) traktuje, co prawda o innym aspekcie ludzkich powrotów do przeszłości, jednak w podobny sposób skłania do refleksji nad znaczeniem i mocą tego, co wydaje się nam, że pamiętamy.
Chociaż nie należę do grona strachajł i zazwyczaj nie reaguję na zmory na ekranie, to horrory w kinie budzą we mnie pewien rodzaj niepokoju. Na „Krampusa. Ducha świąt” zdecydowałam się pójść z asystą w postaci przyjaciółki, która – chociaż nie ogląda horrorów i udała się na inny film – miała ewentualnie odholować mnie do domu (łódzkie ulice po zmroku wydają się jeszcze bardziej przerażające bez towarzystwa po horrorze). Przeświadczona o pewności jego grozy nastawiłam się na obgryzanie paznokci i zamykanie oczu w kulminacyjnych momentach. Niesłusznie.
Z bogatej menażerii istot fantastycznych czarownice — czy też szeroko rozumiane istoty magiczne — zdają się zajmować dziś w kinie rolę niemal marginalną, zwłaszcza w porównaniu z wampirami czy na przykład wilkołakami. Ekranizacja powieści „Piękne istoty” to próba wypełnienia tej niszy. Miłym zaskoczeniem jest, że próba ta okazała się całkiem udaną.
Szybki rzut okiem na plakat: krwiście czerwona czcionka, wielki napis „3D”, spore spluwy, zawadiackie spojrzenie Jeremmy’ego Rennera i seksapil Gemmy Arterton. Kiedy dodamy do tego fakt, że mamy do czynienia z nietypową historią Jasia i Małgosi, dobra zabawa wydaje się gwarantowana.
Wybierając się na „Doktora Strange’a” byłem pełen obaw, ale i nadziei. Obawy dotyczyły głównie tego, czy do rzeczywistości wykreowanej przez Marvel Studios na potrzeby wcześniejszych filmów o superbohaterach uda się wprowadzić postać tak silnie związaną ze światem magii. Nadzieja natomiast była wynikiem moich dotychczasowych doświadczeń z rzeczonymi filmami – po prostu dotąd Marvel wychodził z podobnych innowacji obronną ręką.
„Tajemnice lasu” prezentują nieułagodzone wersje baśni. Krew może z ekranu nie spływa, ale wiadomo, że przyrodnie siostry Kopciuszka ucinają sobie pięty i palce, że ptaki tym czy tamtym wydziobują oczy, a jeden z książąt traci wzrok z powodu wbijających się w gałki cierni.
„Tajemnica Zielonego Królestwa” nie stanowi żadnego skoku technologicznego, ale co z tego, skoro dowodzi talentu w posługiwaniu się językiem wizualnym, do którego przyzwyczaiły nas filmy Disneya, Pixara i Dream Works?