„Legion”, zapomniana już nieco produkcja zyskała nowe życie, zmartwychwstając jako serial pod tytułem „Dominion”. Nie bez pewnej radości przyjęłam tę wiadomość – oto, miałam się wreszcie dowiedzieć, dlaczego dziecko kelnerki z końca świata zostało predestynowane do ocalenia ludzkości. Poza odpowiedzią na „dlaczego” liczyłam także na wiedzę z zakresu „jak”. Wszystko to, rzecz jasna, z wartką fabułą, anielskimi walkami, tandetnymi skrzydłami i mierny aktorstwem. Czy otrzymałam produkt idealny?
Zagłada, czy też pewna rewolucyjna zmiana świata, przedstawiana jest w tekstach kultury różnorodnie. Najczęściej jej przyczynę stanowi wykorzystanie broni biologicznej lub nuklearnej, nie rzadziej powodem przemian staje się wojna światowa lub pojawiający znikąd wirus. Jedno z czołowych miejsc zajmuje też atak z odległych stron kosmosu. Coraz częściej jednak rzekomy atak okazuje się jedynie nieporozumieniem, na gruncie którego wyrastają dopiero prawdziwe konflikty. Czytaj dalej →
Keanu Reeves bardzo długo był dla mnie egzemplifikacją postaci Constantine’a. Chudy, tyczkowaty, z papierosem w ustach; trochę złośliwy, niedostępny, zgorzkniały. Gdy więc zobaczyłam Matta Ryana z jego blond czupryną, trochę zaniedbanego, ale nie wychudzonego, miałam pewne obawy. Lubiłam to filmowe przekłamanie, farbujące komiksową postać. Z czasem jednak odkryłam nowe cechy i zalety serialowej produkcji. I Keanu Reeves został wyparty jako wzór, a zastąpił go Matt Ryan.
Kogo nie fascynują wyższe sfery? Kto nie chciałby wiedzieć, co tak naprawdę dzieje się za drzwiami pokoi głów państwa? Kto nie marzył o obiedzie z królową albo ślubem z zamożnym księciem? Te idee trwają w każdym z nas i ewoluują. Jako dzieci marzyliśmy o gustownych balach albo pasowaniu na rycerzy. Teraz bardziej zależy nam na smaczkach i brudach z pałacowych komnat (chociaż nie zawsze). Nie wiem, czy ktoś wierzy w świat przedstawiony w serialu „The Royals”, ale jedno jest pewne – to naprawdę grzeszna, oj grzeszna rzeczywistość.
O serialu „Bitten” nie słyszałam do… gali rozdania Złotych Globów, której telewizyjną relację przerywały liczne spoty reklamowe. Wśród nich, jak bumerang, powracało przypomnienie o następnym odcinku serialu „Bitten”. Dałam się złapać. Spodziewałam się czegoś pomiędzy „Nastoletnim wilkołakiem” a „Pamiętnikami wampirów”. Dostałam ugładzony „True Blood”.
Gdybym była ostatnim człowiekiem na ziemi, to najprawdopodobniej szybko strzeliłabym sobie w głowę. Albo może wybrałabym jakiś bardziej pewny sposób śmierci, bo jak pokazuje doświadczenie Wertera: i pistolet przystawiony do czaszki może zawieść. Przed wyzwaniem odpowiedzenia na pytanie, jak zachowałby się człowiek w podobnej sytuacji stanął również twórca serialu „The Last Man on Earth”, Will Forte, kreując jedną z najbardziej nietypowych serii w ostatnim czasie. Czytaj dalej →
Mamy z Kamilem taki rytuał – co posiłek, to inny serial. Na jedną z pierwszych wspólnych serii, przyswajanych razem ze śniadaniem, wybraliśmy „The Ranch”. Czego się spodziewałam? Mierności i przeciętności. Tymczasem sitcom Dona Reo i Jima Pattersona przyjemnie nas zaangażował.
Z jednej bowiem strony mamy takie klasyki, jak „Mentalista” czy nieśmiertelne „NCIS” lub „CSA”, z drugiej eksperymentalne pod wieloma względami „Elementary”, „Detektywa” czy „Jessicę Jones”. Co łączy wszystkie te produkcje? Powaga. Oczywiście w każdym z wymienionych wyżej seriali pojawiają się postaci, wątki czy nawet całe epizody utrzymane w komediowym stylu, jednak trudno byłoby wcisnąć je w ten humorystyczny gatunek. „Brooklyn Nine-Nine” odwraca tę sytuację – to komedia, w której zdarzają się elementy powagi (zazwyczaj zresztą bardzo szybko wyśmiane i rozładowane).
Do Deva powoli docierają różne z aspektów dojrzałej egzystencji i poważnego podejścia do życia w ogóle – znaczenie rodziny i rodzicielstwa, trudności w utrzymaniu stałej relacji, zmaganie się ze starością i pragnienie samorealizacji w starciu z wymaganiami otoczenia. Wszystko to jednak zostaje potraktowane z humorem i lekkością, na jaką stać wyłącznie dobrze sytuowanych, młodych ludzi z miast typu Nowy Jork.
Ukazanie się „V: Gości” w Polsce – najpierw na DVD, następnie w telewizji – stanowiło doskonałą okazję, by wreszcie nadrobić zaległości i obejrzeć to, o czym przez jakiś czas głośno było w sieci. Fani science fiction, podzieleni na zwolenników i przeciwników „plastikowej” konwencji, jaką obrali twórcy „Gości”, mieli mieszane zdania na temat serialu.
Pierwotność jest najmocniejszym elementem tego anime. Mglista otoczka tajemniczości ma swoje źródła w niedostępności prezentowanych miejsc, ale i w specyficznych sekretach jej mieszkańców, których próżno byłoby poszukiwać w rozbudowanych, miejskich krajobrazach.